Pająk z czekoladą z ciasta francuskiego.

Nigdy nawet za " małego" nie bałam się, ani nie brzydziłam się pająków. A teraz od kilku lat mam względem nich jakiś taki nietypowy respekt, u nas w domu nie zabija się pająków ciapem, tylko woła się mnie i ja delikwenta wynoszę na zmiotce na zewnątrz. Pająk z ciasta francuskiego zrobiony głównie z myślą o starszym Synku i ku jego uciesze.

Składniki: 

- 2 opakowania ciasta francuskiego

- krem czekoladowy

- jajko 

- kolorowe drażetki (M&M's, Lentilky coś w tym stylu)

Wykonanie: 

Rozłożyć jeden arkusz ciasta francuskiego i posmarować go czekoladowym kremem. Przykryć posmarowany arkusz drugim płatem ciasta francuskiego. Na środku położyć miseczkę i odrysować ją i odciąć nożem, z tym, że nie w całości tylko łuk od góry i łuk od dołu. Po bokach zrobiłam kształt trapezu i każdy owy kawałek podzieliłam nożem na cztery (tak żeby pajączek miał osiem wszystkich nóżek). Każdą pajęczą odnogę poskręcałam (trochę sadystycznie to brzmi 🙃🤔), wywinełam. 

Wyciętego pająka posmarowałam rozbełtanym jajkiem z wierzchu. Wstawiłam pająka do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekłam stawonoga przez około 20 - 25 minut, aż się ładnie zarumienił. Po upieczeniu czekoladowe drażetki ułożyłam i przyczepiłam na tułowiu pająka robiąc mu oczy, nosek i uśmiech (starszy Syn ochoczo pomagał, zjadając przy tym większość drażetek). Drażetki przyczepiłam podklejając, smarując je od spodu odrobiną kremu czekoladowego. 

Syn się bardzo cieszył, chociaż na początku nie pozwalał zjeść pająka, bo szkoda 🙂, ale w końcu pożarliśmy pająka i to jedyny pająk, któremu w naszym domu mogła stać się krzywda.

Z pająkami łączy się jeszcze jedna historia, która sprawia, że każdego znalezionego w domu pająka nazywamy "Money". Kiedyś usłyszałam, że pająki wróżą gotówkę, przynoszą szczęście materialne. Nie pamiętam gdzie to usłyszałam w tv w jakimś programie czy jak, ale gdzieś zostało w głowie. Mieszkając jeszcze w bloku w łazience w umywalce po zapaleniu światła objawił się ogromny pająk, pewnie wylazł gdzieś z rur, był ogromny taka tarantula w opcji fit, bo cieniutka, ale duża. Wzięłam więc zmiotkę z szufelką, lekko, żeby nie uszkodzić, zgarnelam pająka na szufelkę i wyniosłam za okno, na parapet. Tego samego dnia idąc z psem na spacer znalazłam 20 zł. Przykro, bo ktoś pewnie zgubił, ale potwierdziła się zasada, że uratowane pająki odpłacają się finansowo 😉.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cukinia zapiekana z jajkami, mozzarellą i fetą.

Pizza z serka wiejskiego.

Chleb z białego sera twarogowego.